Інформація про пісню На цій сторінці ви можете ознайомитися з текстом пісні O Witu, O Izolofoteliku i O Ślepym Śledziu, виконавця - L.U.C.
Дата випуску: 16.11.2008
Мова пісні: Польський
O Witu, O Izolofoteliku i O Ślepym Śledziu |
Pyk, myk, figi didab fiku miku |
Już w innym pokoiku |
Zamykam oczka na boczkach nisze |
Kołyszę do bitu |
Biorę oddech nie panikuję |
Nad mą niby landią, pruję w izolofoteliku |
Gdy co nieco skręcam włączam migacz tiku tiku |
Wszystko mi dynda jak jaja i faja u jamników |
Z mego ego kokpitu to ja kontroluję mój móżdżek |
Nie on mnie, a więc przenoszę nas do witu |
A co to jest to witu? to to co wy mi tu? |
Nie, to pola nana namalowana słoneczną nutą |
Utopi smutki bez kredytów i kwitów |
Witu to mitu kraina gdzie nic nie jest do kitu |
Sobie to wyedytuj tu |
Uczę się sztuki cierpliwego zdobywania szczytów |
Mówią, że jestem Mentosem w hip-hopowym piórniku |
Co z tego gdy nikt nie rozgryza mnie ani mego mętliku |
Już nie wyliczam wyników a życie czynię ciągiem wideoklipów |
Trochę w nim dramatu, trochę w nim dowcipu, ha ha |
Dziś nie wystawiam faktur, dziś należę do VIP'ów |
Macha weź i usiądź ze mną na słonku koło domku |
Chwil halucynogennych jak mak |
Gdy coś będzie za trudne doładujemy |
Sobie IQ kartą Tak Tak |
A w faktach powiedzieli, że NASA |
Przyznała mi migdałów masaż za to |
Że noszę kosmos we łbie |
W tak przyziemnych czasach |
A wszystko to w Łukęcinie na wczasach |
Gdzie zaprosił mnie dyrektor tego ośrodka Janusz Lubikwasa |
Miał jeszcze trzy takie kompleksy |
W tym jeden taki, że |
Prawa ręka z pleksy cuchnęła mu jak wędzona kiełbasa |
Przez to nikt nie odezwał się do niego na portalu nasza-klasa |
A koledzy na WF’ie zawsze śmiali się |
Z jego kuśśśtykających fikołków na matach |
Żal mi serce oplata |
Znowu jak TGV po torach pływam po tematach |
I wtedy tamże wszedłem na stołówkę, a tam |
Przy stoliku obok sztucznego kwiata |
Który wyglądał jak Gonzo |
Na podwieczorek cały ten |
Polski kisiel wsuwał formuły |
Mistrz świata Fernando Alonzo |
Myślę może ma brata, który lepi tu pierogi |
Ale widzę jak dociska prawą nogę do podłogi |
Nie wierzę szczerze leżę na bruku |
W myślach tłukę talerze i ocucam się w ich huku |
Po godzinie wystrzeliłem jak z łuku |
Podbiegam, pytam czy mogę autograf |
A on odpowiada mi jasne Lucu |
Wtedy witamy się ukłonami |
Pytam — panie Fernando |
Cóż pan nad Bałtyku falami |
Przecież polskie morze kiedy nie zamarza |
Cuchnie grzyboglonami |
A Fernando mi na to |
Wiesz czasami pomiędzy wyścigami |
Wpadam tu i tam by zainwestować trochę money |
Wiesz na polskim wybrzeżu chcę założyć sieć |
Ekstrawaganckich supermarketów z kontrabasami |
Wiesz Pobierowo, Dziwnówek, Mielno wiesz |
Wpadłem też by wykupić waszą Cepelię |
I rzucić ją na świat jak granat odłamkowy |
Wiesz za rok to będzie koncern światowy |
Dokoła globu eksport masowy |
Jutro w Nowym Jorku ostatnie rozmowy |
Detale na finale |
Co do wykupienia wieżowca od ONZ |
Pod światową centralę |
A na szczycie dwustumetrowy Neon |
Cepelia co wieczór jak fajkę sam odpalę |
No a tak przy okazji to chciałem |
Sprawdzić czy to prawda |
Że pewnego razu w Wiśle |
Żył sobie śledź, który nieźle śledził łzy |
Złych śledzi dzięki miękkim zwojom w umyśle |
Mówiąc ściślej |
Żył sobie śledź, ślepy śledź |
Który lubił myśleć o ślepym ośle |
Który oślepł, bo ślepo wierzył |
Że mu życie samo szczęście przyśle |
Żył sobie śledź, ślepy śledź |
Który lubił myśleć |
O tym czy być czy mieć |
Czy czynić raczej dobrze czy Źle |
Życie to bajka |